Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Milczał wikary i poszedł fajkę nałożyć. Wróciła mu myśl o proboszczu.
— Chcesz hrabia o tem rozmówić się z moim starym Monsignorem? No, to pójdę do niego, popytam.
— Wypadałoby — odparł hrabia.
Zawahał się wikary.
— Słuchaj, hrabio — rzekł, poufale go chwytając za rękę. Co ci tam po tem, żeby stary koniecznie ślub dawał? Powiedz, że chcesz, abym ja tego dopełnił. Co?
— Zgoda! — odparł obojętnie hrabia — ale, słuchaj księżuniu. Jeżeli myślisz, że ja ci sypnę pografowsku, mylisz się. Jam z tych grafów, co w kożuchu chodzą i przy sobie wołom każą zaparzać osypkę. Pieniędzy nie wyrzucam.
— To się wie! Któż was tu nie zna — zamruczał wikary. Zawsze....
— No, krzywdy nie zrobię — mruknął Kwiryn — ale ze starym tak się rozmów, abym ja z nim nie potrzebował mydlić i bałamucić się długo.
— Zawsze pokłonić mu się trzeba — rzekł wikary. — Monsignorowi byłoby przykro. Dba o to, aby o nim nie zapominano.
Kwiryn padł na krzesło i głową zaledwie kiwnął; wikary z zapalonej tylkoco fajki pociągnął dymu silnie parę razy i wyszedł śpiesznie.
Z głową zwieszoną, ale rad, że mu się sprawę