Hrabia wydał mu się teraz zupełnie innym.
— Kwita byka za indyka!
Kwiryn nadto poważnie brał to, ażeby śmiech miał mu być miłym; nasępił się i zamilkł.
— Zkimże graf zamyślasz się żenić? — rzekł wikary — bo ja tu naokół nikogo nie widzę?
— Księżuniu — odezwał się, wstając z krzesła hrabia — naprzód proszę cię — język za zębami. — Nie chcę, ażeby ludzie o tem gadali, aż się rzecz stanie.
Wikary głową kiwnął.
— Gdybym sobie dobrał równego nam rodu i i imienia panienkę — począł Kwiryn — pocieszaliby się tem, że równy z równą się żeni, nie złościliby się tak bardzo. Otóż, aby im dopiec, biorę dziewczynę z podpłota, choć niby to szlachciankę, ale bez koszuli, i....
Wikary z uniesieniem zawołał:
— Jak Bóg miły, cudownie! Otóż to mi człowiek — Ecce homo!
Oczy mu się śmiały.
— Słowo daję — krzyknął zapalczywie — bez indultu, bez zapowiedzi, nie patrząc na nic, ja sam gotówem ślub dać. U mnie tak! Niech te dumne pawie znają — mores!
To rzecz skończona! co tu darmo z proboszczem rozprawiać, który zechce mitygować i odradzać! O! bo ja go znam! To pierwszy arystokrata!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/28
Wygląd
Ta strona została skorygowana.