Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Antek z chłopcem, czujniejszym niż on, był na straży.
Około północy, gdy spał w najlepsze, hrabia pocichu kazał go chłopakowi obudzić.
— Pójdź tu — rzekł — ręką mu znak dając. Tu bliżej. Nachyl się.
Stary był posłusznym.
— Chcesz sobie zarobić, abym ci nie pamiętał wszystkich twoich szelmowstw? — spytał Kwiryn pocichu.
— Jakich szelmówstw? — odparł Antek.
— No — porachuj się z sumieniem — mówił Kwiryn — teraz ci ich wyliczać nie pora. Słuchaj i zrób co do litery, jak ci każę.
Bardzo ciekawie Antek ucha nastawił.
— Jak mi piśniesz słowo, jak się kto dowie o tem, co ci zwierzę, tak mi Boże dopomóż — psami cię wyszczuję!
Antek się począł oburzać.
— No, słuchaj i milcz.
Weź, nie ze dworu, ale u Parasiuka konie i jedź mi zaraz do Łucka. We dworze powiesz, żeś się wyprosił na moję intencyą do Najśw. Panny u Dominikanów — rozumiesz. Żeby nikt nie wiedział, żem ja cię posłał. W Łucku zajedziesz wprost do Trzaskowskiego, powiesz mu, żeby do mnie natychmiast przyjechał, a papieru stemplo-