Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bre słowo małemi podarunkami. Zagrożony spadnięciem z tych wyżyn na prostego sługę, markotny Antek, układał sobie, bądźcobądź, znaleźć coś przeciwko hrabinie i zręcznym doniesieniem, strącić ją z tego stanowiska które zajmowała, coraz większe zyskując zaufanie.
Wiadomość o dziwnych zaślubinach, naprzód przez wikarego i proboszcza, rozniosła się po okolicy; nie chciano wierzyć, zdumienie było powszechne.
Lecz na Polesiu tem, gdzie przestrzenie są tak znaczne, oddzielające ludzkie osady, drogi tak złe, a poczty zastępują posłańcy i najpilniejsze nawet wiadomości nie rozchodzą się jak gdzieindziej. W zapadłych kątach nierychło dowiadują o tem, co się tuż pod bokiem stało.
I dlatego p. Dyonizy Sumak, który nie był bardzo zdrów, przez czas jakiś musiał siedzieć na leśniczówce i żywej duszy tam nie widział, chociaż wiedział o powrocie córki, o zamążpójściu jej niebył wcale uwiadomiony.
Dopiero, gdy się podniósł z łóżka i do Wołchowicz pojechał, wstąpiwszy do Borucha, gdy miętówkę pił spokojnie, zawiadomiony został radosną dla siebie wieścią, że hrabia nagle wikarego wezwał i ślub ze Steńką zawarł. Sumak, jak oparzony, pobiegł na probostwo.