Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pochodzenie Sumakówny, słyszał o rodzicach, spotykał nieraz Dyonizego: nie przypuszczał, ażeby ta istota, od lat piętnastu opuszczona, zdziczała, mogła wyrobić się na mężną i rozumną niewiastę.
Faustyna znowu namyślała się nad odpowiedzią. Czuła ona w doktorze rozumnego i dobrego, choć gburowatego, człowieka — nie miała wstrętu do rozmowy z nim.
— Mówisz, panie konsyliarzu, o tem, żem ja dla siebie z położenia korzystać powinna — odezwała się — przepraszam pana, wyrzekłam się zupełnie, czyniąc ofiarę dla rodziców i rodzeństwa, myśleć o sobie. O mnie też tu nie idzie. Gdybym mogła się na co przydać, usługiwałabym chętnie; ale narzucać się hrabiemu, nietylko nie pomoże nic — zaszkodzi raczej.
— To prawda — odpowiedział Sochor — nawykł do samowoli, nie cierpi, aby mu się wtrącano do czegokolwiekbądź: jednakże....
Doktor nie dokończył.
— Pani-bo się tu na śmierć zanudzisz, zajęcia nie mając — dodał.
— Będę się starała znaleźć je około gospodarstwa. Zresztą — mam kilka książek.
Sochor rzucił okiem ciekawem na odłożone dzieło francuzkie, które Steńka czytała i zdziwił się trochę.