Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzekł hrabia. Nigdym się tego nie spodziewał. Siadajcież.
Zaproszeniu temu odpowiedzieć nie łatwo było, dopóki przytomny u progu Antek, nie poprzynosił stołków.
Hr. Bernard patrzył — oglądał się i — myślał.
— Chyba kłamią o jego bogactwach... ale to nędza...
Flawian był zdumiony trochę tem, że ton, a nawet na pozór wyraz twarzy chorego był zmieniony, łagodniejszy. Przypisywał to skutkom wypadku, który, jak się domyślał, mógł wpłynąć na usposobienie Kwiryna.
W istocie, jak na takiego gbura, starał się być gospodarz dosyć uprzejmym.
Gdy hrabiowie usiedli — pochylając się ku choremu, Kwiryn począł głosem, który starał się uczynić miłym.
— Przebaczycie mi, że u mnie wygód, do których przywykliście, nie znajdziecie. Wieśniak jestem, nawykły do prostych rzeczy: żyję jak parobek z parobkami; wy — panowie...
— Ale, proszę kuzyna — przerwał hr. Bernard, usiłując rozmowę na ton żartobliwy sprowadzić. — Myśmy też nawykli do wszystkiego i nie jesteśmy wymagającymi. Wam trzeba zazdrościć, że się umiecie ograniczyć małem. Toć to szczęście!
— Inaczej-bym grosza przy duszy nie miał,