Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dziś, dziś, kiedyś ją do Borucha posłała.. — rzekł Sumak cicho.
— No, to co? — mruknęła matka.
— Co? jeszcze nie wiadomo co z tego może być — rzekł Samak.
— A ty o tem zkąd wiesz? — poczęła kobieta ciekawie.
— Nie wiedziałbym, gdyby on nie był głupi, że się z tem wydał. A co myśli, kat go wie! Ja tu przybyłem z Buciatyńskim do Borucha, bo człowiek pracuje, żeby grosz jaki zarobić... Ma mu las sprzedać. Siedzieliśmy, gadając o tym lesie, bo z Boruchem do końca trafić... no! aż naraz wtacza się zprzeciwka hrabia... Ja go po jarmarkach widywałem i znam, choć on mnie nie, bo-to taki hrabia, co sam woły maca, gdy na stajnię kupuje.
Gdy wszedł Boruch, zaraz o lesie chciał przerwać, ale nie udało się. Buciatynski począł hrabiemu się submitować, bo był po paru kieliszkach, a potem i mnie po imieniu nazwał. Patrzę ja: hrabia na mnie oczy wyrapił. Waćpan Sumak? — Do usług... — Zkądże-to u acana córka taka piękna?
Ażem osłupiał, ale język w gębie od czego po siadam? — tedy:
— Pan Bóg mi ją dał, posagu dla niej nie mam; to choć liczkiem zapłaci.
Cmoknął hrabia. Pogadali trochę i poszedł. Do-