Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kobieta, mrucząc, poszła się na łóżko położyć i padła na nie z przekleństwem na ustach.
Steńka tymczasem, opuściwszy izbę, chwilę zatrzymała się u wyjścia. Nie wiedziała, co począć. Trzymała za rękę siostrę, patrzącą jej w oczy — ale mimo smutku i zmarszczonych brwi, które surowszy wyraz nadawały twarzyczce, nie zapłakała, nie jęknęła. Oswojoną już być musiała z tego rodzaju poselstwy...
Niewielka przestrzeń dzieliła ją od domu Borucha. Potrzeba było tylko wyjść z uliczki i zawrócić do murowanego ganku. Steńka, nie śpiesząc się, z głową spuszczoną, zamyślona, wlokła się trzymając za rękę dziewczę, idące z nią posłusznie.
Właśnie miała zwrócić się w rynek, gdy przed gankiem, do którego dążyła, zobaczyła stojącą brykę krytą, czterema w poręcz końmi zaprzężoną.
Nie było dziwowiskiem, że ktoś do Borucha zajechał, bo z sąsiedztwa, kto się szanował, gdzieindziej nigdy nie stawał; nie zdziwiło też to pewnie Steńki, ale widziałeś po niej, że przybycie gościa tego niedogodnem jej było.
Stanęła, zamyślona, przypatrując się bryce...
Nic zgoła w niej osobliwego. Właściwie można ją było nazwać, nie bryką, ale krytym wozem, kutym dobrze, mocnym, a brzydkim.
Skóry na budzie, choć jakotako naciągnięte,