Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cej, hrabia pokorniał. Nierad był z siebie, czuł się niezgrabnym.
— A dobrzeż tu acaństwu? — zapytał.
Uśmiechnęło się dziewczę.
— Jak pan widzi — rzekła — trochę obszerniej niż w kurnej chłopskiej chacie, ale zato po kątach puściej.
Sama Steńka nie wiedziała pewnie, zkąd jej to przychodziło, co mówiła. Matka, która się zwlokła podsłuchywać podedrzwi — uszom swoim nie wierzyła. Steńka, ta, co trzech zliczyć nie umiała! Był to cud prawdziwy.
Hrabia się rozśmiał.
— I mnie we dworze niebardzo lepiej, boja sam się nie pieszczę i drugich nie lubię pieścić — rzekł powoli, odzyskując śmiałość. — Takiej pięknej panience, prawda — w takim dworku nie bardzo być musi wesoło.
— Gdyby rodzicom było lepiej, i ja-bym nie chciała więcej — odezwała się — nie nawykłam do dostatków...
Hrabia, jakby nie słyszał, mruczał, uśmiechając się.
— Taka piękna twarzyczka... pewnie, warta lepszej oprawy...
Steńka poszła ogień na kominku poprawić, nic nie odpowiadając. Uboga sukienczyna, włożona naprędce, ciasna, dobitnie uwydatniała młodocia-