Otoż cała nagroda jéj poprawy... jedna łza poczciwa którą tu przy mnie wyleje... a potém...
Zamyślił się głęboko — potém może znowu śmiech przyjdzie szatański, rozpacz i niewiara... i śmierć... ultima linea rerum...
Na ziemi leżała rękawiczka, podniósł ją i schował starannie... lampa dogasała, rzucił się na sofę i w marzeniach sen skleił mu powieki.
Tymczasem Marya ukradkiem wśliznęła się do swojego domu, wcisnęła do sypialnego pokoiku, zrzuciła suknie które na klucz w szafie zamknęła, i nim padła na łóżko, zsunęła się na kolana... Poczuła potrzebę modlitwy... a modlić się zapomniała dawno... łzy tylko biegły jéj po twarzy obfite, gorące, a usta poruszały się powtarzając wyrazy urywane dawno zapomnianych już modlitw... z których żadnéj spamiętać nie mogła całéj. Zaczynała ojcze nasz — zdrowaś — i kto się w opiekę — a myśl od tych dziecinnych pamiątek odbiegła do lat dawno minionych... i wstała drżąca, jakby obłąkana.
— Jutro, rzekła... jutro... sprobuję... cud być może... są cuda... pójdę...
Nazajutrz rano zbudziła się weselszą niż dawno bywała, ale zarazem niespokojną; służąca która
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/80
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.