Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słoty, jest to, niestety, tylko gruzu kupa, pokryta resztką zieleni.
Potrzęsła głową i uśmiechając się rzekła:
— Mnie ty jesteś drogim takim jak jesteś, nie chciałabym jednéj cegiełki z tego gruzu oddać za najwspanialsze nowe gmachy... Ale... dodała żywo, czas ubiega, a jam do ciebie nie dla jednego twojego pocałunku przybiegła... Słuchaj! słuchaj... ja jestem — tyś się domyślił — płatną niestety agentką rządową... jam badaczem i donoszczykiem... dziś mi dano nowe instrukcye... powinieneś z nich skorzystać. Wiesz czego chcą w Petersburgu?
Mężczyzna z ciekawością pochylił się ku niéj.
— Mów, rzekł marszcząc brwi — choć twe słowa ranią mnie jak sztylety... ależ wysłuchać ich muszę... Cóż oni powiadają, co myślą?
— Oni chcą rewolucyi i niepokoju... nie wiem czy wszyscy, ale część większa pragnie tego... to dla was może być użyteczną skazówką...
— Na prawdę?
— Klnę ci się na miłość moją! nie posądzaj mnie! zraniłbyś okrutnie... Znam tego który mi dał rozkazy, jest to czynny urzędnik trzeciego oddziału, ale zarazem czynny członek niewidomego,