Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a raczéj pozłocana młodzież, bo dziś złotéj niema. Wieczorem piękna Marya była uroczą... z rana siadywała w przyćmionym salonie, a na ulicy zapuszczała twarz woalem, przez który przeglądały rysy dziwnie czystych linii, oczy czarne głęboko osadzone, nos prosty i kształtny, zbyt może różowe usta, trochę za białe oblicze i owal cudownie zakreślony. Marya mimo téj piękności chowała się z rękami niezrzucając prawie nigdy rękawiczek, nawet w czarnych i obcisłych Jouvina, ręce te jakoś wyglądały dużawe i niezbyt kształtne, a ci co je mieli szczęście oglądać jak je Bóg stworzył, nie unosili się nad niemi... przyznawali że były brzydkie, że je napiętnowała jakby ciężka praca... Równie starannie pani de la Rue chowała nóżkę, nosiła suknie długie. Małe te szczegóły dla tego spisujemy, że w życiu i one coś znaczą.
Wieczorem tego dnia, gdy Artemjew został zaproszony, wcześnie zapaliła się lampa na stoliku, a służący odebrał rozkaz nie wpuszczać nikogo z wyjątkiem pana, którego mu opisano dokładnie... Marya chodziła po salonie w długiéj sukni czarnéj, niekiedy machinalnie stawała przed źwierciadłem, poprawiła włosów, ale myśl jéj wyraźnie latała gdzieś daleko w światy niedoścignione żadnym do-