Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy zakrzyknęli niezmiernie, a najgłośniéj Artemjew.
— Panie jenerale, rzekł, tego sposobu próbował cesarz Alexander I., a cóż zrobił? niewdzięczników tylko. To się na nic nie zdało; — ich z góry a pletnią po łbach... ot rada! po naszemu!
— Tego sposobu próbował cesarz Mikołaj, a cóż zrobił? spytał spokojnie Żywcow.
— Ogromnie wiele, trzydzieści lat spokoju... rzekł adjutant.
— A któż z panów dowiedzie mi, że my nie pokutujemy za te lat trzydzieści pozornéj ciszy? odezwał się Żywcow.
— Nie, nie, nie, zawołał cywilny, o tém niema co i mówić, — na ich rewolucyą jeden tylko ratunek, nielitościwy karabin w rękach nielitościwego żołnierza...
— No to się okaże, że my bić umiemy, a nie umiemy rządzić... odparł Żywcow.
— Raczéj to, że oni nie są ludźmi do rządzenia, i że się bić a bić potrzeba... zawołał cywilny.
Umilkli, adjutant wielkiemi krokami, rozpiąwszy surdut, (co przy jenerałach było oznaką wielkiéj niezależności charakteru) przechadzał się po salonie.
— Ustępstw żadnych, oto do czego nas poczciwe