Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzień mozolny zbliżał się do końca, gorączka ją paliła, siły opuszczały. Ale duch wiele może nawet w chorobie, a potęga jego często najsłabsze ciało czyni potężném, często samą boleść zatamowuje lub odracza... Marya pragnęła nie dać poznać po sobie że cierpiała, że upadała, i udawało jéj się to cudownie, dopiero gdy przeszła kres mocy ludzkiéj, zapłakana, zrozpaczona, nocą padała na łóżko czując się co dzień gorzéj i ciężéj chorą.
Sacharow niekiedy przychodził, popatrzał i podziwiał ich.
Za jego usilném staraniem znaleziono przecie jakąś sługę, która się podjęła u „niechrześcian“ za dobrą zapłatę zamieszkać. Tym sposobem Marya odzyskała trochę swobody, ale niestety! zapóźno... Zdrowie jéj już było ostatnim błyskiem lampy bliskiéj zgaśnienia. Z każdym dniem stawała się słabszą, gorączka paląca zwiększała się, rosła, kaszel męczył straszliwy, krew rzucała się ustami... i jednego wieczora całując w rękę Juliusza, na którego szyję zarzuciła ręce płacząc... skonała...
Nikogo nie było w domu gdy się to stało, Juliusz sam martwe ciało zaniósł na łóżko, zamknął jéj oczy, złożył ręce i ostatni pocałunek na bladém