Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyrzekł ożenienie, nie porzucił dla bladéj i chudéj niemki.
Tam gdzie wyższą warstwę towarzystwa składały podobne opisanym istoty, łatwo sobie wyobrazić jakie było tło na którém ona spoczywała. Ludność miejska była tym ideałem massy stworzonéj dla despotycznych rządów, w któréj jest właśnie tyle cech ludzkich, aby usprawiedliwiały zapisanie do skazek (spisu ludności). Od wieków ani na jeden włos nic się tu nie zmieniło, nic nie wyrosło, ludzie rodzili się, żyli i marli w prawosławnéj wierze swych ojców i prawosławnéj ciemnocie a posłuszeństwie i przekonaniu, że inaczéj jak jest być nie może. Reszta Bożego świata wydawała im się poczwarną, zaprzedaną szatanowi i przeznaczoną na wiekuistą zagubę.
Oprócz dwóch gazet moskiewskich, utrzymywanych przez kaznaczeja, więcéj tu żadne pisma nie dochodziły, Gubernialne Wiadomości wydawane czasem w Wołogdzie utrzymywał sąd, a nieurzędowa ich część służyła kancellistom do zawijania tytuniu i oprawy świec. Parę odartych książczyn krążyło wprawdzie po miasteczku od lat kilku, ale nie wiele osób czuło potrzebę zaglądania do nich. Kobietom czas schodził na krzątaniu się około domu, ga-