Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc rozśmiał się zwierzęco.
— Ty wiesz, dodał, jak to nas przyjmowali już nieraz! żeby Polaczki nie myśleli że się nad ich losem litują i że my ich tu bardzo pieścić będziemy! a spraw się tylko dobrze... i żeby nikt nie wiedział czyja robota... niech się trochę potrwożą i pokrzyczą... nie damy im głów pozdejmować z karków...
Krawcow mrugnął brwiami, potrząsł głową, ruszył, siadł na furę i pojechał przodem; partya tymczasem wlekła się pieszo powoli.
Marya i ją i posłańca wyprzedziła pocztowemi końmi do miasteczka, kazawszy wprost zajechać do komendanta.
Na nieszczęście podpółkownik Siemigowski, rodem Polak, mimo że się tego wypierał, dowodził w téj pustce odległéj, człek to był małego ducha, obawiający się nadzwyczaj kompromitacyi i utraty miejsca i chleba, — gorszy więc jeszcze od najzajadlejszego Moskala.
Przyjął Maryą dopominającą się sprawiedliwości więcéj niż zimno, zakłopotany mocno, spojrzał