Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byłby się może rzucił na niegodziwca, który w téj chwili popchnąwszy kobietę, ustawiał żołnierzy i naigrawając się nieludzko dawał rozkazy do wymarszu.
— Uczą na mospaneńku cierpliwości, rzekł ksiądz po cichu — ale ostro! ostro! jeżeli pod takimi nauczycielami téj cnoty nie nabędziemy, to już chyba nigdy!
Juliusz był blady, nie odwrócił jednak nawet głowy, aby: się nie burzyć patrząc na tę scenę nieludzką.
— Słyszysz, zawołał oficer do jamszczyka który powoził w tarantasie Maryi — i pogroził mu pięścią, powinieneś wiedzieć psi-synu że ci nie wolno jechać ani przed ani za kolumną, albo wprzód i paszół, albo opodal... a nie to cię sołdatom ściągnąć każę i dać naukę...
Płacząca, skamieniała prawie pozostała Marya na gościńcu, ale gniew dodał jéj siły, rozkazała wyprzedzić więźniów zaraz, żegnając Juliusza chustką i ręką, sama postanawiając pospieszyć przodem do komendanta miasteczka aby poskarzyć się