Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kając dalszéj rozmowy ogólnéj — spróbuję, postaram się... Gdy raz wyślą go z Warszawy, któż wie? znajdziemy może jaki sposób ulżenia jego losowi; wiecie Maryo Agathonówno, że nie zbywa mi na dobrych chęciach.
— A! bądźcie człowiekiem nie ministrem, przerwała kobieta chwytając go za ręce, miejcie serce dla nieszczęśliwego... Rosya nic na tém nie straci, wy zyskacie... nie mówcie jak w dzień ukrzyżowania wołali żydzi — cóż, że jeden człowiek umrze za naród swój? Śmierć jednego człowieka ciąży wieki na sumieniu i losach milionów ludzi! Lwie Pawłowiczu... nie odmawiajcie...
Minister zmięszał się tym wyskokiem i zarumienił, ale zarazem ostygł znacznie.
— Zapominacie, rzekł grzecznie ale chłodno, że na nieszczęście tego brzemienia władzy, które los włożył mi na ramiona, ani na chwilę otrząsnąć nie mogę.
Skłonił się, rozmowa była widocznie skończoną, kobieta wyszła smutna zostawując dawnemu przyjacielowi swój adres, który on po jéj wyjściu niedbale rzucił na stół.
— Nie dziwię się, rzekł w duchu, temu parciu Rosyi przeciwko polskim żywiołom, ktokolwiek ze-