Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gle przychodząca do głowy, wlała w nią postanowienie gwałtowne.
— Nie pytam więc, rzekła, dobrze, idziemy...
Rzemieślnik obejrzał się bacznie po salonie.
— Siadaj, odezwała się, ubieram się natychmiast.
— Postoję — dziko jakoś rzekł brat cofając się ku drzwiom z widocznym wstrętem, spiesz bo pilno...
Słowa te wymówione prawie groźnie znowu ją dreszczem przejęły, zawahała się, ale wróciło męztwo, pochwyciła leżący na krześle kapelusz, narzuciła burnus i pobiegła, mówiąc gorączkowo:
— Jestem gotowa.
Milcząco odwrócił się do drzwi brat i począł schodzić, Marya szła za nim, minąwszy bramę, ujął ją pod rękę...
— Potrzeba wziąść doróżkę, rzekł głosem drżącym.
— To daleko? spytała kobieta.
Brat zamilkł. — Zawiążę ci oczy, odpowiedział.
Marya coraz mocniéj drżała.
— Ale czegoż chcecie odemnie? Prowadzicież mnie na śmierć?