Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który dał się poprowadzić gdzie chciano, przypatrując się Marya, nie wiedziała co począć — gdy jednego wieczora cała we łzach siedząc w kątku samotnego pokoju, ujrzała przed sobą wspomnianego Żywcowa.
Żywcow dobrze dawno znanym jéj był z Petersburga, miała go za miłego staruszka, nie należał on do natrętnych wielbicieli Maryi Agathonównéj, ale był słabym na wdzięki niewieście, lubił patrzeć w czarne jéj oczy, słuchać dźwięcznego jéj głosu, marzyć pod siwym włosem o rozwianych młodych nadziejach.
W domu miał Żywcow zacną ale swarliwą żonę, którą kochał choć mu chwili spokoju nie dawała, wyrywał się więc czasami wieczorem na miasto, aby nieco wolniéj odetchnąć.
Nienatrętny i nienamiętny podobał się Maryi z tego że był dla niéj z pewną grzecznością i przyzwoitszym od innych a mniéj poufałym w obejściu. Widziała w jego siwych zbladłych oczach, otoczonych brwiami nawisłemi i nabrzmiałemi powieki, jakby ojcowskie politowanie nad sobą.
Nikt w téj chwili milszym dla niéj nie mógł być gościem nad niego, pochwyciła podaną sobie