Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pracując nad robieniem złota, wynajdowali mimowoli różne kombinacye, które nauce i ludziom posłużyć miały do dalszego pochodu...
Jednego wieczora siedział tak Juliusz przed chatą obyczajem swoim, Lewka na straży mając przy sobie z nastawionemi uszami, gdy w głębi lasów szelest się jakiś dał słyszeć. Pies dużo wprzód poczuł zbliżenie się czyjeś nim Juliusz je pochwycił.
Sterczące uszy Lewka, potém pociąganie nosem niespokojne, późniéj urywane naszczekiwanie, naostatek zerwanie się z przyźby i obranie stanowiska przed chatą, oznajmiły coś niezwyczajnego. Zwykle Lewek inaczéj powrót do domu Andruszki przeczuwał, naówczas kręcił się milczący, wesoły, naszczekiwał ale wesoło, wybiegał aż do pierwszych zarośli i kręcąc ogonem powracał wypowiadając dzieciom i żonie swą radość. Wiedziano już że gospodarz był blisko. W razie gdy kogo wiózł z sobą uciecha psa pomięszaną bywała z trochą niepokoju. Tą razą widocznie musiał się zbliżać ktoś obcy całkowicie, bo pies bardzo się kręcił i groźnie odzywał szczekiem który na wycie zarywał. Ucho wytężone Juliusza który był Shakespeara porzucił na pierwszym akcie Cymbelliny, napróżno usiłowało chwycić szmer jakiś w oddaleniu, najgłębsza cisza