Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uciesze dworu i miał się za pierwszego w Europie mistrza ogni sztucznych.
Naostatek siedział jeszcze na szarym końcu, nie dobijając się lepszego miejsca, człek niepozorny, ubrany ubogo, ze wstążeczką legji honorowej u guzika. Nikt na niego nie patrzył i on raczej się zdawał unikać wzroku, niż chcieć go ściągnąć na siebie. Był i to też stary żołnierz jakiś, któremu dom otwarto, gdy żadnego nie miał.
Tak złożone towarzystwo zasiadło do owalnego stołu, rozdzielając się na kilka gronek prowadzoną rozmową. Szambelan wciąż jeszcze opowiadał coś księdzu sufraganowi, który, pochylony nad stołem, słuchał go, zdając się nie słyszeć i nie rozumieć, generał zaczepiał pannę Antoninę, Stella wypytywała o coś brata pocichu. Wszystkich oczy zkolei biegały ku nieszczęśliwemu mecenasowi, zdając się pytać, kto to był i co tu robił — bawił go jeden tylko Gozdowski, który może umyślnie do niego się przysiadł. Rozmowy niepodobna było uczynić ogólną, bo głowa domu nieprzerwanie pocichu zabawiała opowiadaniem księdza sufragana.
— Wszak pan wprost jedzie z Warszawy? — odezwała się, nalawszy herbatę i siadając do swojej filiżanki, panna Antonina, której miejsce przypadło wprost naprzeciw mecenasa.
— Tak jest, pani, — odpowiedział wyzwany — ale zatarł mi się obraz stolicy najprzód widokiem kraju, którego dawno nie widziałem, potem pobytem w Lublinie, chociaż bardzo krótkim.
— I zapomniałeś pan zupełnie, — przerwała panna Antonina — tak że nam nic o niej powiedzieć nie potrafisz?
— Nic, oprócz tego, że w lecie jest pusta, bo my mamy zwyczaj wszyscy wyjeżdżać na wieś lub zagranicę, a miasto w lecie stoi zwykle pustkami. Tylko tacy, jak ja, niewolnicy interesów, skwarzą się w murach przez kanikułę.
Panna Antonina, znać spodziewająca się bardziej