Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Plenipotent, jak wszyscy, co nic nie robią, minę miał strasznie zajętą, zakłopotaną, śpieszył się, usiłował udawać czynnego.
— Mnie się zdaje, — zawołał — że potrzeba teraz jeszcze spróbować traktowania z Zembrzyńskim o jakiś modus vivendi. Słyszałem, że powrócił z Warszawy, byłby szalony, gdyby głupi wyrok chciał na nas z całą jego wykonać surowością; toby cały świat nań oburzyło! toby była infamja! to nie może być! Ja jutro rano do niego pojadę. Otrzymamy warunki przynajmniej lżejsze.
— Próbuj pan, — rzekł książę Robert — nic nie zaszkodzi próbować, ale nie upokarzaj się, nie proś, bo mnie się zdaje, że człowiek ten nic nie ustąpi. Dowodzi tego sposób, w jaki ten proces prowadził.
— Zabiłby się w obywatelstwie! — krzyknął Gozdowski.
— Ale on nigdy w niem nie żył — dodał książę Robert.
— Bądź co bądź, jeśli książę pozwolisz, ja jadę, a pewnie godności domu książęcego, równie mi drogiej jak jego dostojnym członkom, nie narażę.
To powiedziawszy, plenipotent się oddalił.
Nazajutrz kazał sobie dać najwykwintniejszy z ekwipażów książęcych, liberję paradną i wyruszył do Podmoszczan.
Przybył tu około południa. Na spotkanie jego wyszedł pan Zembrzyński aż do sieni, co było dobrą wróżbą wedle Gozdowskiego; przyjął go z niskiemi ukłonami i poprowadził do saloniku. Usiedli.
Gozdowski do roboty był nicpotem, ale tem lepiej też mówić umiał.
— Przyjeżdżam do szanownego sąsiada, — rzekł — jak się łatwo domyślisz... w imieniu tych książąt, których pan dobrodziej potrafiłeś dziwnie szczęśliwie prowadzonym procesem zwyciężyć. Powinno to zaspokoić jego miłość własną, a obudzić szlachetność.
— To jest, mości dobrodzieju, interes, — odparł gospodarz — a w interesie uczucia nie grają żadnej roli. Tu rachunek i kredka.