Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obliczył ich wzrokiem, nic nie mówiąc, potem zaczął się uśmiechać.
— Poznaję was, — rzekł. — Ty — wskazał na Roberta — jesteś Ryszard Lwie Serce; ty — obrócił się do doktora — przełożony mnichów św. Franciszka; a ty mistrz templarjuszów. Doskonale pamiętam. Zostałem wczoraj przez Saracena ranny w głowę, ale rana, zalana balsamem, już się zgoiła; zostanę dziś pod namiotem, jutro na koń!
Doktór wziął go za rękę zwolna, puls był naturalny.
— Możem się omylił, bo ty mi coś pulsu macasz, hę? — odezwał się generał. — Może jesteś Bombastus Paracelsus?
Nikt nie odzywał się, on patrzył ciekawie.
— Co za klimat łagodny, — rzekł — jakie ciepło miłe, zalatuje mnie zapach palm kwitnących.
Robert zwolna cofnął się z Zenonem, doktór pozostał i poważnie nań patrzył długo, a wreszcie rzekł głosem zwyczajnym:
— Pan generał sobie z nas żartuje, jakże nie poznać starego sługi Cieciory i pana Zenona, i księcia Roberta.
— Roberta, — przerwał książę Hugon — co ty mi bajesz? Gdzie Robert? Ten daleko z flotą popłynął, a Zenon hreczkę sieje. Niech rycerstwo nasze zanuci Bogarodzicę... czas, godzina poranna, z Bogiem dzień zaczynać trzeba, a po chwili dodał jak najprzytomniej:
— Czy szambelan już wstał?
Pochwycił doktór ten moment jasny i odpowiedział:
— Myślę, że się przebudził... a może generałbyś wstał i poszedł na śniadanie z nim i księżniczką Stellą?
— Jakże, ranny przez Saracenów? Zobaczyliby bliznę i toby ich nastraszyło. Zostanę pod namiotem.
Mówił tak niedorzecznie naprzemiany i przytomnie, ale ładu w myślach nie było, błąkały się, jakby wiatrami gnane pajęczyny. Doktór wyszedł zamyślony.
— Nadziei nie tracę, — rzekł — lecz mam jej ma-