Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co ma się stać, stanie, — rzekł w duchu stary — pocóż napróżno i niemęsko zwłóczyć wypicie cykuty?
Chciał wstać i iść... nie mógł... drżał.
W salce chód ciągle słychać było, tylko coraz żywszy, tylko coraz śpieszniejszy, nieustający.
Generał począł sobie wyrzucać, że mu wzburzona fantazja z najprostszej rzeczy, z przyjścia sługi lub natręta tworzy niepotrzebną torturę, którą obawa przedłuża. Mógł się spytać, odezwać, niepewnośćby ustała. Chciał podnieść głos, ale w ustach mu zaschło. Nie wiedział sam, dlaczego nie miał odwagi.
— Będę się modlił, to uspokoi — rzekł w duchu.
Książka już była rozłożona na wieczornych pacierzach, popatrzył na nią, — głoski migotały mu przed oczyma jakiemiś ruchami dziwnemi, podnosiły się do góry, spadały, bladły, nikły płomieniste, przedłużone, olbrzymie, występowały z białego tła i brnęły w niem. Nagle przybierały kształty potworne... rosły im skrzydła, wyskakiwały szpony, świeciły w nich oczy szyderskie. Potem ruch ten ustał nagle, sznurem stanęły do porządku, spokojne, ale znać ręka drżąca musiała przewrócić karty — przed oczyma jego, zamiast pacierzy wieczornych, stało nabożeństwo przy konających...
Była to jakby przepowiednia i oznajmienie losu.
Głos tych kroków zwiastował nadchodzący... zgon. Zbliżała się więc ta nieodzowna godzina, której nikt uniknąć nie może — konanie! Zimnym potem oblały się skronie... łzy oczy zakryły... przez nie świat wydawał mu się, jak w mgle srebrzystej, spłakany cały. Przyszedł tu przed chwilą spokojny, wesół prawie, dlaczegóż nagle ten jakiś krok dziwny, głucho rozlegający się w sali pustej, wywoływał takie przeczucia?
Jest w naturze ludzkiej coś, co zwiastuje jej nadchodzące niebezpieczeństwo i każe gotować się na walkę ostatnią bytu z nicością, bytu z nieśmiertelnym spoczynkiem... Byłoż to owo przedśmiertne drgnienie? Oczy generała padły znów, szukając lekarstwa,