Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ten list chciwiej niż księżniczka przez ramię jej pożerała oczyma, prawie nim była uszczęśliwiona. Znać obawiała się ona czegoś innego w Warszawie i Alfonsynę witała jak anioła-wybawcę.
Po wyprawieniu listów, ułożywszy sobie tak życie, aby większe pół dnia mógł spędzić u hrabiny Natalji, wchodząc i wychodząc niewidziany, książę Robert prowadził konkury, nieobjawione jeszcze urzędownie, z flegmą człowieka, któremu do celu nie pilno. Odwiedzał hrabiego, schodzili się w znajomych domach; Alfonsyna czasem ośmielała się nakazywać księciu, aby się w jej loży w teatrze znajdował. Kompromitowano go widocznie, starano się skłonić naostatek do oświadczyn, ale książę Robert udawał bojaźliwego i nieośmielonego. Ile razy hrabia rozmowę zawrócił w stronę, która do celu doprowadzić mogła, książę wymykał mu się zręcznie.
— Bardzo teraz go trzeba natchnąć odwagą, — mówił Mościński do przyjaciela Aurelego — bo widocznie lęka się nas, niedowierza, nieradby zerwać, a nie śmie stanowczo nic rzec. To moja wina, bom go strasznie obcesowo odegnał; teraz czasu trzeba, żeby się to naprawiło. Alfonsynie też nie wierzy, no... ale jakoś to dobijemy, dobijemy!
I zacierał ręce Mościński, pewien, że zręcznie doprowadzi do skutku, gdy sam zechce.
Szambelan dowiedział się od brata o wznowionym projekcie nietylko z podziwieniem niezmiernem, że Robert mógł coś podobnego uczynić, lecz z oburzeniem przeciwko myśli zbliżenia się do familji, która raz śmiała Brańskich obrazić. Zaczerwienił się, rozgniewał i chciał, ażeby generał pisał natychmiast do Roberta, by powracał, zakazując mu wszelkiego z Mościńskimi stosunku. Trzeba było dni kilku wspólnych usiłowań Stelli i generała, ażeby zwolna ukołysać, uspokoić i przekonać szambelana, iż to familji najmniejszej ujmy nie czyni, gdy strona przeciwna sama się stara ją przebłagać, czując głęboko winę swoją. Zostawiono więc rzeczy in statu quo, spuszczając się