Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śmiało, tak wysznurowane i rozmierzone, iż żywszy charakter połowy swych sił i energji rozwinąć w niem nie mógł.
— Proszę też stryjaszka, — spytał drugiego dnia Gozdowskiego — czy ci państwo tak wiekuiście żyją spokojnie, połową tylko serc, ust i ducha?
— A zawsze! — odparł Gozdowski — i wtem cała tajemnica szczęścia, wielkie pomiarkowanie, miara, przyzwoitość we wszystkiem.
A la longue — rzekł Zygmunt — mogłoby to być trochę nudne... ale można się do tego przyzwyczaić, żyje się jak w pieluszkach.
— To właśnie cały wdzięk i smak tego życia stanowi — dodał Gozdowski, który doskonale się z niem godził.
— Wiekuista reprezentacja jakaś, ale doskonała, — szepnął Zygmunt — szkoda, że się trochę nie zmieniają dekoracje i że żywiołu dramatycznego za mało.
Gozdowski ramionami ruszył.
— Jesteś parafjanin.
— Ani słowa — odparł Zygmunt.
Trzeciego czy czwartego dnia, korzystając z zajęcia czemś panny Antoniny, dłuższą miał rozmowę z księżniczką, która, przemógłszy pierwsze zakłopotanie po przyjęciu młodego gościa, była już spokojna, naturalna i zupełnie sobą. Ani w jej twarzy, ani w mowie nie zagrało żywsze żadne uczucie... w łagodnych oczach błyszczała jedna zawsze dobroć anielska wyrazem słodyczy pełnym; w mowie nie poruszyła się żadna struna głośniej; myśli, które wyrażała, płynęły jasnym strumieniem, w którego głębinach żadna złocista rybka nie drgnęła.
Zygmunt, napróżno ożywiając się sam, starał się ją też pociągnąć za sobą; po krótkiej walce Stella, silniejsza od niego, niosła go w te światy, w których mieszkała, a do których on wchodził onieśmielony, przelękły, niemal upokorzony. Czuł się przy niej zbyt ziemską istotą i wstydził, że tak mu ciężyła ta