Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! to śmieszne, — przerwała Antonina — nie mówmy o tem.
I tak najczęściej kończono rozmowę.
Pan Zygmunt nie pokazywał się jeszcze. Natomiast książę Robert, który od czasu, jak się rozjaśnił horyzont brański, coraz jakoś był niespokojniejszy, znalazł bardzo pilny interes do Warszawy i nagle wyjechał.
Generał, któremu opowiedział wyjazdu przyczynę, wąsy kręcił, ramionami ruszał i mówił Gozdowskiemu, że zrozumieć nie może.
Panna Antonina chodziła smutniejsza jeszcze... W istocie przyczyna tej wycieczki pokryta była tajemnicą, domyślano się z trwogą, iż dawna miłość dla hrabiny Natalji odżyć w nim mogła, szeptano, że odbierał pewne listy, na których kopercie panna Antonina poznała wyraźnie rękę kobiecą. Szambelan spokojny ubolewał tylko, że interesa Robertowi spoczynku nie dają.
Po trwogach i łzach tygodnie te przeszły z jakiemś sztucznem ukojeniem, choć czuć było, że to zawieszenie broni, ale nie pokój jeszcze. Roli, jaką w tych wypadkach odegrał tajemniczy Zembrzyński, nikt już się wcale nie domyślał, a z urojeń Wincentowicza, z jego napaści na Firlejowszczyznę, z wniosków i domysłów śmiano się i żartowano, tak iż łowczy na samo wspomnienie Zembrzyńskiego truchlał i wypraszał się:
— Dajcie mi już z nim pokój! Jeśli mi się przyśniło, to z żarliwości dla dobra książąt, przez miłość dla nich, a dobrze za to odpokutowałem, więc się już prześladować nie godzi.
Bronił go ksiądz Serafin:
— Zlitujcie się nad nim, dosyć tego!
Mimo to, ile razy się zeszli, nie ten to ów z mistycznym Zembrzyńskim występowali i nuż w śmiechy z marzyciela. Dowodzono mu nawet czarno na białem, że nigdy grosza żaden tego nazwiska czło-