Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będzie ratować Brańskich, a wierzył, jak ewangelji, słowu księżniczki, które obietnicami szczęścia w uszach mu brzmiało.

W Lublinie zabawił pan Zygmunt ledwie chwilę, odnosząc Zenonowi ostateczne postanowienie generała, ale zarazem dołożył, iż wszystko to prawdopodobnie może się stać niepotrzebne, bo rzeczy się inaczej ułożą. Zenon nic z niego więcej dobyć nie mógł, bo chłopak, nie wyprzęgając koni, nie spoczywając chwili, śpieszył do ojca, do Skoków.
Na nieszczęście tu go nie zastał; odesłano go do drugiego folwarku, a tam powiedziano mu, że pojechał do innego. Pędząc za nim wślad, objechał niemal wszystkie, zrozpaczony, rozgniewany, i nie potrafił pochwycić starego aż na gościńcu, w powrocie już do Skoków. Bryczki się zatrzymały, bo Zygmunt nie mógł już dłużej cierpieć.
— Tatku, na miłość Boga, warjuję, latając za tobą! Niesłychanej wagi sprawa!
— Ot, pewnie już znowu pieniędzy! — mruknął stary. — Jedźmy do Skoków, rozmówimy się.
— Bardzo dobrze, tylko ponieważ mnie trudno język dłużej utrzymać, a świadków rozmowy mieć nie chcę, Stefan! — zawołał — precz z kozła! dawaj lejce! Ja tatka powiozę i rozpowiem, o co idzie.
Tak się stało, Zygmuś wziął konie pod swoją komendę i począł rozmowę z ojcem, który, napuszony jak sowa, siedział, zabierając się bronić ostro od napaści na worek.
— Tak, jak mnie widzisz, tatku, — rzekł — wracam prosto z Brańska, mówiłem z księżniczką i pewny jestem, że będzie moją, jeśli my ich od sprzedaży ocalimy. Los mój w twoich rękach, mówię serjo.
Stary z niedowierzaniem się odwrócił.
— E, kłamiesz! — zawołał.
— Słowo uczciwe, mówię serjo i, jeśli chcesz, przy-