Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pracował teraz więcej, niecierpliwiąc się na to wyczekiwanie.
Jesień, jakby na przekorę głębokiemu smutkowi, była piękna i ciepła, dnie i wieczory jej przypominały wiosnę... Brańsk na pożegnanie zdawał się przybierać jak najpiękniejszą szatę i stroić w złoto i purpurę. Ale ludzie chodzili osmuceni i przybici i, gdyby szambelan więcej a uważniej umyślił się im przypatrywać, dostrzegłby łatwo, że wszyscy nosili na sobie żałobę jakąś, która im siły odejmowała.
Gozdowski wyjechał był na zwiady, czy już nie poczynają czego wierzyciele — miał powrócić wprędce — gdy posłaniec tegoż dnia wieczorem pod niebytność jego nadbiegł z kartką od księdza Abłamskiego, oznajmiając, że ksiądz sufragan, po krótkiej słabości, tegoż dnia nad ranem Bogu ducha oddał. Ksiądz kapelan prosił Gozdowskiego, ażeby przygotował generała do tej smutnej wiadomości, ale kartka bez przygotowania pod niebytność plenipotenta dostała się wypadkiem generałowi, który na tę wiadomość, jak ciosem niespodzianym rażony, od przytomności prawie odszedł.
Na księdzu sufraganie pokładał on niemałe nadzieje, roił o sumach duchownych, o poparciu z jego strony pism, które na wszystkie wysyłał strony. Strata biskupa dla rodziny była niewynagrodzona. W ostatnim razie generał spodziewał się tam znaleźć przytułek, a serce zmarłego bezprzestannie dla nich wszystkich wylane było. W pierwszej chwili tylko mu się łzy toczyły.
— Nieszczęście jedno nigdy samo nie przychodzi, — mówił, łkając. — Jak powiedzieć szambelanowi, który był do niego tak przywiązany? a jak znowu taić to przed nim?
Posłaniec księdza Abłamskiego rozpuścił wiadomość o śmierci po całym dworze, choć mu tajemnica była zalecona... Ksiądz Serafin z Wincentowiczem już tę nową klęskę opłakiwali... Z listem w ręku powlókł