Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

okazało się, że oprócz miasteczka Brańska i folwarku, który trzymał Żurba, wszystko z rąk wypuścić było potrzeba.
Kilka godzin przesiedziano nad papierami i nie zrobiono nic. Brańscy cenili dobra wysoko, mecenas nisko; sprzeczano się, pisano, rachowano, wieczór nadszedł i nie było nadziei układów. Z wielkiemi prośby dał się mecenas nakłonić i pozostał nazajutrz do rana — generał i Gozdowski pojechali znowu do Brańska.

Dwadzieścia cztery godziny upłynęło od tego utrapionego wieczora, gdy generał wyjechał z głową rozbitą, z myślami powikłanemi, zrozpaczony niemal, chory w istocie, przekonawszy się, że wszelkie starania ocalenia majątków będą nadaremne. Jechał tak w myślach zatopiony, że gdy powóz stanął, musiano mu przypomnieć, aby wysiadł — nie wiedział, co się z nim działo.
Wprost udał się potem do Roberta; smutnie przemówili do siebie słów kilka. Młody książę zgóry był pewien, że ratunek jest niemożliwy, nie chciał się jednak sprzeciwiać; wysłano na całą noc (rozstawne konie dla pośpiechu, umieszczając po drodze) do księdza biskupa. Generał łudził się tą nadzieją, że biskup potrafi sumy duchowne, o które się starał, na dobra w porę jeszcze dostarczyć.
Nazajutrz wrócił posłaniec, przynosząc kartkę niewyraźnie nakreśloną. Ksiądz sufragan był chory, pisał, że prędzej, jak w pół roku, nic mu zrobić niepodobna.
Rano ruszył znowu książę Hugon z prośbą i naleganiem o folgę półroczną. Mecenas był nieubłagany, zastawa stawała się równie straszną, jak sprzedaż, a groźniejszą tem, że nie dopuszczała licytacji i cenę dóbr oznaczała bardzo niską. Układy więc spełzły na