Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śmiejem. Cicho! sza! żeby nas tu na naradach nie widzieli!
Po chwilce zaś dodał:
— Państwo po obiedzie jedźcie do Brańska; ja tam nie mam poco, zostanę sobie w oficynie.

Jeszcze przed obiadem odjechała panna Antonina do Brańska, ażeby tam znowu dopomóc Stelli do przyjęcia gości, księżniczka bowiem przyświecała salonowi, jak gwiazda, ale do gospodarstwa wcale się jej mieszać nie dopuszczano. Stary książę pilnował surowo, żeby do zbytku temi powszechnemi sprawy domowemi się nie zajmowała, upatrując w tem niebezpieczeństwa, przez ocieranie się o służbę, odciągnięcie od wyższych zajęć i utratę ogłady salonowej, do której wielką przywiązywał wagę.
Księżniczka Stella wychowała się w tych warunkach do życia salonu, do wyższego towarzystwa, jakgdyby nigdy nie miała potrzebować sama się czemś zaprzątać, bo od tego był dwór, fraucymer i służba. Nieraz to ją smuciło, gdy jej zabraniano pospolitować się przy zajęciach gospodarskich, które ją zabawić mogły — wreszcie nawykła do swych krosienek, fortepianu i książek. Dla towarzystwa miała jedną pannę Antoninę. Pomimo wieku, była dziecinna prawie, a świata znała tylko tę cząsteczkę, na którą jej patrzyć było wolno w salonie i w troskliwie dobranych książkach.
Nikt mniej nad nią przygotowany nie był do zmiany, do nieszczęścia, do osierocenia i samoistnego władania sobą. Służyło jej wszystko na skinienie i Stella znajdowała to wkońcu tak naturalnem, jakby inaczej nigdy być nie mogło.
Szczęściem była to jedna z tych dusz i temperamentów spokojnych, które życie bez troski do jakiegoś półsnu kołysze; nie pragnęła więcej nad to, co miała, nie marzyła o niczem, prócz tego, do czego by-