Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mam ten doskonały projekt, żeby Zygmusia ożenić z księżniczką Stellą; on się już nawet w niej kocha.
Nie chcąc wierzyć swym uszom, plenipotent otworzył usta, wstał i spytał:
— Co?
Garbowski pomaluteńku powtórzył mu cicho.
— Ożenić Zygmusia z księżniczką.
— Ale ty chyba zwarjowałeś! — krzyknął w gniewie Gozdowski. — Tobie się w głowie przewróciło! Jego z nią? cóż ty sobie myślisz?
— Co ja myślę? Chłopiec młody, ładny, bogaty, szlachcic — wisusowaty, ale toby się utemperowało; cóż tak strasznego?
Gozdowski ręką o rękę uderzył.
— Warjat! — zawołał — niema co z tobą mówić, warjat jesteś!
— Ano, to dajmyż pokój, cicho, sza i chodźmy do pokoju.
W plenipotenta jakby piorun uderzył. Wszystkiego się mógł po Garbowskim spodziewać, ale tego rodzaju pomysłu — nigdy. Wychowany w czci bałwochwalczej prawie dla domu i rodu książęcego, nie pojmował, jak człowiek tego rodzaju, co Garbowski, mógł się dopuścić zbrodni i obrazy majestatu książąt Brańskich. Stał jak posąg, jak kamień, nie wiedząc nawet, co począć, co mówić, a wyrzucając sobie, że takiego człowieka mógł tu wprowadzić. Lękał się pomyśleć, że on mógł z tą myślą wynurzyć się komuś, że Zygmunt mógł dać poznać po sobie dziwaczne urojenie swoje. Rad był się pozbyć ich jednej chwili, zapominając prawie o interesach i położeniu niebezpiecznem.
Co tu było począć? Pojmował prędzej już sprzedaż dóbr, ruinę, wszystko, niż przypuszczenie tak potwornego związku.
— Słuchaj, — rzekł do Garbowskiego, chwytając go nagle za piersi — jeśli ty mi z tą głupią myślą przed kim się jeszcze wyrwiesz... jak mi Bóg miły do bonifratrów cię wsadzę.