Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ski, niecierpliwy, żądał warunków. Na to Hartknoch odpowiedział z równym słów doborem, że wierzyciele żądają nieodmiennie natychmiastowej wypłaty połowy, a drugą gotowi są rozłożyć na dwa lata.
Nastąpiło głuche, przeciągłe milczenie. Zembrzyński ostro spojrzał w oczy mecenasowi i spuścił wzrok na papiery, wszyscy spoglądali po sobie. Gozdowski odezwał się wreszcie z zapytaniem, czy to ostateczne jest; odebrał odpowiedź, iż mecenas na włos z tego ustąpić nie może i prosi o namysł do jutra rana. Hartknoch zawahał się nieco i przystał, zastrzegając sobie, iż czas ma bardzo ograniczony i że nad jutrzejszy dzień, w żadnym razie dłużej zabawić nie może.
Dwadzieścia cztery godziny zostawało do ułożenia się z panem Garbowskim. Pośpieszył plenipotent do salonu. Tu zastał starego na rozmowie z Żurbą, a Zygmunta, wystrojonego z angielska, z wielką prostotą wiodącego ożywioną gawędkę z panną Antoniną mieszaniną wszystkich europejskich języków, co jest, jak wiadomo, największym szykiem.
Zygmunt może miał tę wadę, iż był za poważny, widocznie trzymał się na pasku, pilnował — czyniło go to trochę nienaturalnyem. Ze stroju i miny podobny był do Anglika — Gozdowski nie mógł się zmianie wydziwić, niemniej ojciec, który teraz oddychał swobodniej. Gdy książę Robert i generał nadeszli, a młodzieniec się im zaprezentował, uczynił też na nich jak najlepsze wrażenie. Mówił dowcipnie, łatwo, tonem najwykwintniejszego towarzystwa, fizjognomję miał sympatyczną, w dodatku wesołość, która młodości wielki urok nadaje. Osądzono go zaraz, zgodnie ze zdaniem panny Antoniny, jako młodzieńca très comme il fant. Ojciec, którego jedno ucho ciągle skierowane było w stronę syna, niewiele go rozumiał, ale słuchał z uwielbieniem.
— To djabeł, nie człowiek! — powtarzał sobie w duchu — to djabeł, nie człowiek!
Gozdowskiemu, nie tracąc czasu, chciało się wyprowadzić zaraz kuzyna na osobność i dobić z nim inte-