Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Poniekąd dobrze, iż przyjechałeś, — odezwał się — mamy do pomówienia.
— I kochany tatko da pieniędzy? Bo Żydki za weksel do kozy wpakują. Trudno inaczej, nie mając odpowiednich do mojego wychowania dochodów, jestem zmuszony robić długi, a długi ciągną za sobą konsekwencje fatalne.
— Już ty mi nie mów, nie mów, — ofuknął Garbowski — ty tylko jedno znasz: „Ojcze, pieniędzy!“ a da ojciec, ruszasz hulać i znowu, jak przedtem: „Ojcze, daj pieniędzy!“
— Litanja! — zawołał, śmiejąc się, Zygmuś — litanja, którą synowie odmawiają, dopóki sami dzieci się nie doczekają. Wtedy naodwrót: „Marnotrawny synu, idź precz!“ Ale, proszę tatka, jeśli też ja się marnotrawnym nazwać mogę. Ojciec, jak miałeś, tak masz miljony, a ja wiecznie goły i goły.
— Bo ja pracuję, a ty...
— Jużciż ja, jak tatko, pracować nie mogę. Na całym świecie jest podział pracy. Tatko spekulujesz na małą skalę, aby się dorobić, jabym powinien miljonami obracać. Proszę mi dać jeden tylko, a zobaczycie...
Garbowski się zżymał.
— Nie bredziłbyś, ja z tobą chcę pomówić na serjo, dosyć już tych perebendiów, dosyć.
— Słucham kochanego ojca, ale wnoszę, — odezwał się Zygmuś — ażebyśmy do nabrania sił do poważnej rozmowy naprzód się posilili. Dzięba (to było przezwisko ulubionego sługi pana Zygmunta) przyniesie tu śniadanie i ojciec mi nie odmówi.
Garbowski mruczał tylko coś, chodząc, jak niedźwiedź. Zygmunt wziął od dewizek świstawkę srebrną i w najokropniejszy sposób gwizdnął. Dzięba się zjawił.
— Przynoś tu śniadanie i butelki!
W mgnieniu oka stół ostrożnie został oczyszczony z papierów, serwetką podróżną herbowną nakryty i zastawiony pasztetem strasburskim, szynką, salamisem, serami i t. p. Dwie butelki zawierały Sherry