Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nemi i ja i brat wyrzekliśmy się w nich naszych części.
Generał uderzył się nagle w czoło.
— Za pozwoleniem, — odezwał się głosem drżącym — tonący brzytwy się chwyta. Prawda, że ja zrzekłem się mojej części — lecz, jeżeli chcecie, urzędownie niema na to dowodu. Prawnie jestem pono dziedzicem jednej trzeciej części dóbr brańskich; przecie w ostateczności i to na coś przydać się może.
— Mości książę, — zawołał Zenon — mylisz się; nie protestowałeś dotąd, nie obronisz się od ciążących długów, zresztą nie chciałbyś pozywać brata, a takieby było następstwo niechybne tego środka.
— Mości panie, — zahuczał kawaler maltański — waćpan nie śmiej mnie posądzać, abym ja tego środka miał użyć. Koszulę z siebie zdejmę, aby długi Brańskich popłacić, lecz nim mi ziemię odbiorą, — wolno mi się bronić.
To mówiąc, rozgniewany książę Hugon spojrzał ostro na Zenona, którego oko nie ustąpiło przed jego wejrzeniem; zmieszał się, postąpił kilka kroków i rzucił mu się na szyję rozczulony.
— Jesteś szlachetnym człowiekiem, — wyjąknął — mnie się z rozpaczy w głowie miesza. Daruj mi, jam winien.
Zkolei Zenonowi się na łzy prawie zebrało. Skłonił się generałowi, odstąpił od stolika i usiadł naboku.
— Niechże Gozdowski wezwie wierzycieli, — spokojniej zakończył generał — ale na miłość Bożą, nie tu, nie do Brańska.
— Zjazd może się odbyć w domu mojego ojca — dodał Żurba.
— Tak, dobrze, bo gdyby się szambelan dowiedział...
— Niech Bóg uchowa! — podchwycił biskup.
— I, o ile możności, nikt też o tem wiedzieć nie powinien.