Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdowski — długi są niezaprzeczone, a ja w kasie nie mam ani grosza.
— Widzisz, — ofuknął generał — widzisz, jak jesteś nieopatrzny; a jakże to może być, ażebyś tak bez grosza w kasie mógł pozostawać?
Gozdowski zdumiony słuchał i nie wiedział, co odpowiedzieć, generał z powagą wielką mówił dalej:
— Pan kochany opuściłeś się trochę. Jak można przy takich dobrach nie mieć pieniędzy? Widzisz, to wina twoja.
— Panie generale, pan chyba żartujesz, — zaczął plenipotent, — rachujże pan, co te dobra czynią, a jakie są potrzeby dworu. Płacimy panu szambelanowi dwadzieścia kilka tysięcy rocznie, podatki, procenty, utrzymanie sług i oficjalistów, należność pańska, pensja księcia Roberta, księżniczki. To nigdy nie może się opędzić bez zaciągania długów.
— Już ty mi tego nie mów, — łagodnie odparł generał — to wszystko prawda, ale dobra ogromne i starczyć powinny. Opuściłeś się.
— Panie generale...
Generał przybrał postawę chmurną.
— Panie generale, ja nie widzę ratunku! — krzyknął Gozdowski. — Trzeba wysłać sztafetę do hrabiego, wszystko mu wyznać i żądać śpiesznej pomocy, inaczej licytować nas będą.
— Weź waćpan adwokata.
— Żaden w świecie nas obronić nie może.
— Jakże można było dopuścić do tego? — ofuknął książę generał z wyrzutem. — To wina pańska.
— Przypomnij pan generał sobie, że ile razy przestrzegałem, nie chcieliście mnie wierzyć.
— Ja waćpanu i teraz nie wierzę, — odezwał się książę — to są strachy na Lachy. Nie ważą się. Cały kraj potępiłby ludzi, coby się ośmielili napaść na nas tak i wydzierać nam ojcowiznę! To nie może być, powiadam waćpanu. Oni znają słabość pańską i chcą z niej korzystać.
— Nie pozostaje mi więc nic, — rzekł Gozdow-