Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Za każdym przybywającym z poczty posłańcem napróżno się o korespondencję dopytywano. W rozmowach swych z generałem szambelan już o przyszłości mówił, jako o rzeczy pewnej i postanowionej, nie wątpiąc na chwilę o ożenieniu księcia Roberta. Przyznając sobie prawo stanowienia o rodziny losach, zawczasu żądał wyprzedaży dóbr na Podolu, a nabycia dokoła, dla przyłączenia do Brańska, wszystkich majętności niegdyś do niego należących.
Nie domyślał się wcale stary stanu własnych interesów. Gdy je synowi oddawał, były już długi znaczne, ale te on wedle własnego programu miał za spłacone i rachował, że nawet cośby już kapitału zapaśnego zostać było powinno. Nie śmiano go wyprowadzać z błędu. Po długiem oczekiwaniu nadszedł list ceremonjalny od hrabiego, pisany przed wypadkiem w teatrze i odwiedzinami Piątkiewicza, oraz bilecik na najśliczniej przyozdobionym cyfrą i koroną papierku, od Alfonsyny do Stelli. W obu, oprócz komplimentów i ogólników, nic nie było; Robert nawet do siostry nie pisał.
Cały dwór tymczasem razem z szambelanem budował zamki na lodzie, począwszy od księcia Serafina, aż do Burskiego. Wincentowicz przemyślał o fajerwerku z cyframi na przenosiny, nie wątpiąc, iż starym zwyczajem uroczyste przenosiny odbyć się muszą. Szambelan wcześnie obradował o apartamencie państwa młodych, sprzeczając się nieco z generałem, który chciał im dać pokoje na pierwszem piętrze.
Tak stały rzeczy, gdy jednego rana, w czasie modlitwy generała odmawiającego swe officium, wpadł do niego Gozdowski tak zmieszany, blady i wylękły, że nierychło potrafił przyjść do słowa. Książę generał wstał od klęcznika, przeżegnał się, popatrzył na niego i w pierwszej chwili, widząc to pomieszanie, zapytał go:
— Czy się pali?
— Panie generale, o! bodajby się paliło! — krzyknął Gozdowski, składając ręce.