Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I powiadasz, że żadnego Piątkiewicza niema na świecie?
— Przynajmniej takiego, jak mówisz, tu u nas niema. Piątkiewicz, któryby jeździł karetą? Ależ ja znam wszystkich, co karetami jeżdżą, co do jednego, żaden mecenas nie używa karety, wszyscy chodzą pieszo, lub skromną obywają się dorożką. O córce twej wszyscy wiedzą, że ma znaczny posag i jest jedynaczką, gołych i zrujnowanych paniczów coniemiara, to się łatwo tłumaczy. Chcą księcia Roberta usunąć, a podsuną ci innego jakiego pozłacanego młodzieńca.
— Cóż tu począć? — westchnął Mościński.
— Nic, nic, — zostawić rzeczy jak są, aby się same wyklarowały, nie zrywać, nie widzieć, czego nie jesteś zmuszony, córki nie trwożyć. Zresztą ja przy tobie, — dodał Zaręba — biorę cię w opiekę, całe miasto znam, rachuj na mnie, nie dam cię wprowadzić w matnię. Dziś sprawdzę Piątkiewicza, jutro przywiozę ci różnych wiadomostek wór pełny.
W ten sposób uspokoiwszy Mościńskiego i dawszy mu się zaprosić na śniadanie u Bouoquerela, Zaręba odprowadził go w weselszym nieco humorze do domu. Na obiad wczoraj jeszcze był zaproszony książę Robert, ale się słabością chwilową wymówił.
Nowym to niepokojem nabawiło hrabiego, pokrył go jednak przed córką. Wieczorem pojechali do teatru — Robert się nie ukazał.
Po teatrze hrabia kazał się zawieźć do niego.
Zastał go nad otwartą książką, bladego, przybitego, lecz z rozmowy ostrożnej niczego się dobadać nie umiał, oprócz że był cierpiący, co zresztą z twarzy nawet było widoczne.
Po odjeździe gościa, który zabawił krótko, Robert chodził dopóźna po swoim pokoju i nad ranem dopiero znużony poszedł na spoczynek. Twarz blada Natalji stała przed jego oczyma, słyszał jej krzyk, nieprzezwyciężona jeszcze miłość ciągnęła go ku niej, lecz z tą namiętnością walczył mężnie, kilka razy w ciągu tego dnia chciał już biec do niej, ale wspo-