Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystkich, a jeśli któremu z nich zagraża niebezpieczeństwo, czujemy się w niem zagrożeni wszyscy.
— No, no, elokwencja, znać, że adwokat! — myślał hrabia. — Ale jak on tu skręci z tego gościńca do kieszeni?
— Nie wiem, czy zgodnie z prawdą, czy też fałszywie powszechnie głoszą, — kończył Piątkiewicz — iż hrabia córkę swą, jedynaczkę przeznaczasz księciu Brańskiemu za żonę.
— Za pozwoleniem, — wybuchnął, wstając, hrabia — cóż to do kogo należy? Niema postanowionego nic, to sprawa dwóch młodych serc, ja jeszcze o tem nic nie wiem, no, lecz przypuściwszy, żeby tak być miało, to cóż? kto ma prawo w to się mieszać?
— Nikt na świecie, — odparł spokojnie bardzo Piątkiewicz — hrabia uczynisz, co mu się podoba. Jest to sprawa dwóch młodych serc, ani słowa, ale na nieszczęście, jest to razem sprawa dwóch kieszeni.
— Hę? — odezwał się hrabia — co takiego?
— Niema w kraju szanowniejszej, czcigodniejszej, piękniejszej rodziny nad książąt Brańskich. Ludzie zacni, — mówił przybyły — imię historyczne, charaktery szlachetne, osobistość księcia Roberta godna zewszechmiar szacunku... cóż, kiedy na nieszczęście — niema familji, któraby tak, jak ci biedni książęta Brańscy, była zrujnowana ostatecznie.
Hrabia słuchał, słuchał, a wkońcu ogromnym śmiechem wybuchnął; Piątkiewicza to nic a nic nie zmieszało. Spojrzeli na siebie: Mościński spoważniał.
— To są magnaci! — zawołał.
— Byli magnatami, — mówił cicho Piątkiewicz — niema wątpliwości; gmach ten stoi jeszcze na oko cały, świeci się, lecz jutro, jutro jedna z niego cegiełka wypadnie i — runie.
— Co mi to waćpan dobrodziej powiadasz, to nie może być! — krzyknął, unosząc się, hrabia.
— A zatem racz pan spojrzeć w ten wyciąg urzędowy z ksiąg hipotecznych i w dodatkowy spisik procentów i długów nieintabulowanych — ozwał się Piąt-