Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nową dziedziczką. Hrabinę Natalję, docuciwszy się jej, zaniesiono do powozu i odwieziono do domu.
Na tem się skończyło opowiadanie Kryszpina.

Nazajutrz rano na ósmą godzinę zjawił się zamówiony pan Zembrzyński. Metamorfoza o białym dniu wydała się Hartknochowi jeszcze dziwniejsza. Nawykł był tego człowieka widywać w brudnej i starej odzieży, opuszczonym, nędznym, nie mógł się więc wydziwić przemianie, jaką woda i suknie mogą dokonać na człowieku. Zembrzyński wydał się bardzo przyzwoicie, rzekłbyś, że nigdy w owym szlafroczku, podpasanym rzemieniem, nie chodził i drewek sobie przed Firlejowszczyzną nie łupał. Odmłodniał pod brzytwą balwierza, stał się bardzo przyzwoitym obywatelem, a nie widać było, żeby mu te suknie ciężyły, obracał się w nich, jakby do nich nawykł. Co więcej, taki był wpływ zaszłej w nim zmiany, że się stał śmielszym, mniej uniżonym, pokornym, a nawet głos podnosił niekiedy z pewnym akcentem i odwagą. Mecenas patrzył nań jak na ciekawe przeistoczenie dobrze i z talentem ucharakteryzowanego artysty.
Prosił go siedzieć — Zembrzyński siadł, począł zdejmować rękawiczki.
— Łaskawca mi pozwolisz, iż papiery przygotuję, — rzekł — bo tu idzie o zadecydowanie, czy nie czasby było wymierzyć cios stanowczy. Oto jest, najłaskawszy mój dobrodzieju, praeter propter stan majątku, rozległość jego, rozkład gruntów, ilość pól ornych, sianożęci, nieużytków, lasów...
— Skądżeś to pan mógł wziąć? — zapytał mecenas.
— A! to się tam wystarało — odparł Zembrzyński. — Miałem tam na gruncie mojego człowieka, który parę lat około tego chodził, bo widzisz, mój dobrodzieju, wszystko należy zbadać dokładnie, chcąc działać na pewno. Boleśnieby mi było i niebezpiecz-