conego befsztyku na talerzu, ani kupionego na cztery akty biletu nie pozostawia niedojedzonym. Jeszcześmy wyliczali łańcuchy, bransolety, kanaki i klejnoty córki, a unosili się nad przepysznemi dewizkami, rozwieszonemi na aksamitnej kamizelce ojca, gdy loża otworzyła się i wszedł do niej młodzieniec... dziwnej piękności i najczyściej paryskiego szyku...
Znalezienie się jego obok tych klejnotów i panny łatwo się dawały tłumaczyć bez cicerona: panna być musiała posażną jedynaczką, a młodzian wielkiego rodu, a osuszonego worka pretendentem do ręki, którą ściśniętą w biadoliła rękawiczce ujrzeliśmy na skraju loży i dostrzegli, jak konwulsyjnie zadrżała. Na widok młodziana ojciec wstał szybko i nie uspokoił się, póki go na swem miejscu naprzeciw córki nie usadowił. Naówczas dopiero światło, padające na piękną twarz przybyłego, dało w nim wielu znajomym rozpoznać dawno już w Warszawie niewidzianego księcia Roberta Brańskiego. Zdziwienie było powszechne. „Otóż na co zeszli Brańscy!“ szeptano z politowaniem. Wszak panowie znacie, wiecie, słyszeliście przynajmniej, kto są, a raczej czem byli książęta Brańscy! — dodał opowiadający.
Głosy potakujące: — A jakże! a juściż! — odezwały się zewsząd, a on mówił dalej:
— Nie spuszczaliśmy ich tedy z oczu. Lecz tu epizodycznie wtrącić muszę pytanie: czy kto z panów swojego czasu słyszał o tragicznej historji pięknej hrabiny Natalji i Antinousa od huzarów?
— O tej historji, której związek z lożą zaczyna się nam zarysowywać, — rzekł mecenas, — jabym pragnął bliższej informacji. Słyszałem coś o niej, ale nie mogę powiedzieć, żebym ją znał.
— Najchętniej przystaję na powtórzenie jej po raz pewnie pięćdziesiąty w życiu, — mówił dalej Kryszpin — lecz nie ufam swym siłom, bo czuję, że w niewłaściwym toniebym ją opowiadał. Czy kto z panów mnie nie zastąpi?
Nikt się nie zgłosił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/149
Wygląd
Ta strona została skorygowana.