Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o składających się małżeństwach i rozkładających się stadłach... Wesołość była znów powszechna.
— Jeżeliście wczoraj nie widzieli loży w Wielkim teatrze, która wszystkich oczy zwracała, — rzekł do mecenasa ktoś z jego poufałych przyjaciół — to żałujcie... bo było zaprawdę na co patrzyć... Dla wtajemniczonych odegrał się między widzami ciekawszy może dramat w lożach, niżeli na scenie.
— Cóż to było? co? — zawołano ze wszystkich stron.
Opowiadającym był niemłody już człowiek, jeden z tych warszawiaków czystej krwi, którzy nie oddalają się nigdy prawie od miasta na Wolę, Mokotów i Pragę, człowiek, który od lat dwudziestu nie bywał chyba na kilka godzin na jarmarku w Łowiczu. Znał on tutejsze domy, ich stosunki i najtajniejsze historje buduarów, które zresztą tajemnicą nie są, chyba na dni kilka i dla tych, co o nich wiedzieć nie chcą. Stary kawaler, ale udający złotego młodzika, zajmował się szczególniej kolporterstwem plotek i to mu dawało wyborne obiady bezpłatne, doskonałe wieczerze, a bardzo przyjemne herbaty.
Znano go powszechnie pod nieprawdziwem nazwiskiem, przez kogoś mu nadanem, a wybornie doń przylgłem — Kryszpina.
— Kryszpinie, kochanie, — uszy i serca otwarte na twą powieść czekają. Szecherezado najmilsza... cisza panuje! mów!...
— Mówić nie odmawiam, — odchrząknąwszy, ozwał się Kryszpin — lecz upokarza mnie wasza nieświadomość rzeczy powszechnie znanych i indyferentyzm na najważniejsze wypadki, któregobyście się sromać powinni.
— Srom nasze lica okrywa! — zawołano. — Ale mów, nieznośny Kryszpinie.
— Poczynam, za co mi wdzięczni być macie, bez przemowy — rzekł powołany. — Rzecz się tak miała... Grano Fredry „Damy i huzary“, publiczność była wyjątkowo świetna i liczna. Czy ją przypisać