Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Morituri vos salutant.

W roku 1850, na przedmieściu miasta Lublina, zwanem Winiarami, wznosił się jeszcze dom murowany, którego dziś niema i śladu. Nic dziwnego, albowiem wówczas już dziwić się można było, iż mury te się trzymały i mieszkańca jakiegoś w sobie mieścić mogły. Zdala wyglądało to na opuszczoną ruinę, zwłaszcza że resztki dachu od czoła zasłonięte były starą wystawką, nakształt tej, która przystrajała boki dawnych Sukiennic. Poza tą zębioną, z tynków odartą ścianką trzymało się jednak na krokwiach przegniłych odwieczne pokrycie, które różne przechodziło koleje, nosiło bowiem szczątki dachówek, gontów, a ostatecznie pozatykane słomą, porosłe zostało rodzajem darniny i korzonkami składających ją roślin więcej się zachowywało, niż pozostałościami staremi. Przód tej kamienicy, która, nie wiedzieć dla jakiej tradycji, zwała się Firlejowszczyzną, równie nędznie jak dach wyglądał i tynk pooblatywał z niej, świeciły odarte cegły, choć miejscami odarcia z ciosu świadczyły, iż starannie wzniesioną niegdyś została, ale kilkaset lat doprowadziło ją do tego stanu zgrzybiałości. Ślady przeszłości nietylko w obramowaniach okien i drzwi istniały jeszcze, ale w zaklepanych tynkami i pobiałą nadpsutych rzeźbach, które słota i deszcz poobnażał później kawałami. Wielka część dolnych mieszkań tak osuta była narosłą dokoła ziemią, iż kupy jej prawie do okien sięgały, a drzwi znajdowały się w rodzaju wyżłobienia, wąską do nich prowa-