Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nic, — rzekł Zenon — ale... ale chciałbym wiedzieć, co to też za człowiek? kto? skąd?
— Czy co przewinił, uchowaj Boże? — podchwycił Gozdowski. — To go zaraz jutro wyrzucić każę.
— Nie, ale miałem osobliwsze zdarzenie przed chwilą — kończył Zenon. — Wszedłem cygaro zapalić do jego chaty, znalazłem go śpiącego na tapczanie, a na stoliku zapisane arkusze, jakgdyby szczegółowy dziennik o Brańsku, jakby jaki raport tajny o nas wszystkich. Rzuciłem tylko okiem na nie, coś mi się to podejrzanem wydaje.
Gozdowski ramionami ruszył.
— At, dziwak! nie ma co robić, to skrobie po papierze. Ale cóż to nam szkodzić może?
— Przyznasz, że z tym dziennikiem porównawszy całe postępowanie tego człowieka, którego tu wszędzie pełno, jakoś to się może wydawać podejrzanem.
— Kochany panie Zenonie, — począł się śmiać Gozdowski — ale cóż tu on u nas wyśledzi? Wszakże nie konspirujemy.
— Nie rozumiesz mnie, — począł Zenon — nie o to mi idzie, ale książęta są w ciężkich interesach, można się zawsze lękać jakichś intryg wierzycieli, czyhających na ich mienie.
Gozdowski wziął się za boki od śmiechu.
— A, panie Zenonie dobrodzieju, — zawołał — to czyste marzenia! My nieprzyjaciół nie mamy. Kto? gdzie? Jałowcza jest poprostu półwarjat i choruje sobie na gryzmołę.
— Ale ten dziennik, którego kilka słów chwyciłem tylko, — rzekł Zenon — był w ten sposób zredagowany, że czuć w nim było niechęć ku książętom.
Gozdowski się oburzył.
— A dlaczegożeś pan go nie zabrał? — zawołał. — Trzeba było wziąć.
— Jakiem prawem? z cudzego domu, wykradać? tegom się dopuścić nie mógł.
— Co tam u takiego w podkomornem siedzącego człowieka podejrzane papiery! A to nie było co ro-