Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nictwa, do któregoby nie był zdatny. W ogrodzie mógł bardzo dobrze zastąpić ogrodnika, dawał rady mularzom, zręcznie władał toporem przy ciesielce, znał się na gospodarstwie, grał na skrzypcach, służył do mszy, powoził czterema końmi, jak najlepszy woźnica, — słowem, do czego było go użyć, przydał się wybornie. A stawał do każdej nowej roboty ochoczo i, byleby niedługo trwała, doskonale się z niej wywiązywał. Pomimo swojej powierzchowności odrażającej, umiał się tak przypodobać, rozgadać, przymilić, że w przeciągu krótkiego czasu nikt się bez niego we dworze obejść nie potrafił.
Zachorował oficjalista, brano Jałowczę, trzeba było prędko rachunki przepisać, proszono go za stół; stawał jako dozorca, jeździł jako posłaniec, wkręcił się wszędzie, i na polowanie, i z księdzem Serafinem na ryby, i do kancelarji pana Gozdowskiego. Chciano mu dać jakie stałe zajęcie przy folwarku, ale tego odmówił, bo to w nim właśnie osobliwszego było, że choć gorliwie się brał do każdej rzeczy, nigdzie długo nie wytrwał. Pierwszego dnia był doskonały, drugiego dobry, trzeciego znośny, czwartego już się opuszczał, a potem i nie przyszedł. Człek był stateczny, ano, taki dziwak. Przytem kilka razy na tydzień zamykał się w chacie i nie było go widać, potem szedł do miasteczka, a wróciwszy, rozpoczynał dawne życie.
Zapoznawszy się we dworze i wałęsając się od kąta do kąta, a lubiąc gawędę, Jałowcza tak doskonale o wszystkiem, co się działo w Brańsku, wiedział, a tak miał oko otwarte, iż nikt lepiej nie mógł zdać sprawy ze wszystkich czynności i najmniejszych przygód. Ubierał się ubogo, niebardzo schludnie, niepozorny był, a z pisania wnosząc, i z mowy, i z ministrantury, można było sądzić, iż pewnie szkoły skończył i w lepszym niegdyś stanie znajdować się musiał. Nikogo to wszakże nie obchodziło: posługiwano się nim, lubiono go i zostawiano w spokoju.
Dworek, w którym mieszkał Jałowcza, stał nad sa-