Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

myślała się wcale, iż mąż tak dobrze był uwiadomiony o tem co się jej przeszłości i teraźniejszości tyczyło.
Po długich walkach z sobą, postanowiła nie uczynić już żadnego kroku i nie rozżarzać bolesnych wspomnień... Kosztowało ją to wiele, ale kazała sobie zapomnieć i wytrwać przy nowych obowiązkach, poświęcając im najdroższe serca nadzieje...
W domu szło wszystko po dawnemu, bez najmniejszej w życiu zmiany. Larisch był grzecznym jak zawsze, przyzwoity ale chłodny. Przez dni kilka po powrocie starego p. Marcina, wiadomości też od niego nie było, — gdy jednego poobiedzia odebrała Marynka od ojca kartkę, oznajmującą jej, że trochę niezdrów, radby się z nią zobaczył. Kartkę tę przyniósł jej sam mąż odczytawszy ją wprzódy, i badając wrażenie, jakie ona uczyni.
— Ojciec chory — zawołała żywo Marynka — chciałbym zaraz pojechać do niego.
— Zdaje mi się — odparł mąż — iż on życzy sobie widzieć się z tobą dopiero jutro.
Marynka spojrzała na kartkę.
— Ale im prędzej tem lepiej! zawołała.
— Jak chcesz, jak chcesz, tylko mi się zdaje, że dziśby nawet trudno było o konie.
— To tak niedaleko...
— Wierz mi, zatrzymaj się do jutra — dodał radca — wszak ojciec tak pisze, a człowiek mi mówił co przyszedł z kartką, że tak chorym nie jest, aby się obawiać o niego można. Widział go przechadzającym się.
To mówiąc, spojrzał na żonę, która stała zdziwiona. Larisch miał widocznie powody jakieś niewy-