Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niechcąc musi się znajomić. Przyjdzie morska cisza... Stoi się w miejscu nie ruszając pod ołowianem niebem tydzień, dwa, trzy... zajada starą słoninę śmierdzącą i fasolę gotowaną... choć umieraj z rozpaczy. Naówczas najdziksi ludzie, nie mogąc sobie w łeb wypalić, zbliżać się do siebie muszą. Na to nie ma ratunku. Na statku którym płynąłem, zetknąłem się tak z jednym osobliwszym człowiekiem, rodem z tych stron, synem profesora, który z miłosnej rozpaczy rzucił się do Ameryki, chcąc zrobić majątek, aby się z Dulcyneą koniecznie zaślubić.
— I naturalnie wracał goły, a Dulcynea pewnie za innego za mąż poszła.
— O tem nie wiem — mówił Ratsch — co się tyczy młodzieńca, ten awanturnicze przebył koleje, ale w końcu poszczęściło mu się. Dwa razy się rozbijał na morzu i wyratował, pracował jak parobek, marł z głodu, aż wreszcie dostał się do Kalifornii. Ja, com tam był, mogę zaręczyć wam iż istniejszego obrazu pieklą na ziemi widzieć trudno. Dziesięć razy na dzień groziła śmierć, wrażeń i wzruszeń było więcej niż chleba. W dodatku niemal wszyscyśmy wyszli z min złota golsi niż do nich przybyliśmy. Jeden tylko ów pan Antoni natrafił na żyłę rodzimą, umiał się ukryć ze swem szczęściem (inaczejby go niechybnie zabito) i zrobił sobie cale nieszpetną fortunkę. Ale trzeba być zakochanym, żeby mając w kieszeni kilkadziesiąt tysięcy talarów, skąpić sobie chleba do gęby. Jechał ze mną na staku żaglowym, i widać już wymęczony wprzódy, zachorował, ledwie na ląd wysiadłszy. Kto wie co się tam z nim stało. Mam za-