Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Otóż masz, babą się stajesz na starość, o! dałbyś już pokój!
Na tem rozmowa się skończyła, a jakkolwiek nie wiele mógł podziałać na usposobienia familii, p. Jacek miał tę pociechę, że ku wieczorowi rozgadał, rozśmieszył, rozweselił nieco wszystkich, oprócz siostry. Prezes pierwszy powoli oddychać zaczął. W naturze jego było nigdy długo na jedno niecierpieć... Gdy się rozchodząc spać żegnali, Roman choć wzdychał już do życia widocznie wracał. Pani Anna nieskończenie bratu była za to wdzięczna.
Dano gościowi pokoje na górze, które zwykle zajmował a Kazia dopilnowała, ażeby mu tam na niczem nie zbywało. Pan Jacek wdrapał się na wschody jak zwykle, gdy sam na sam pozostał z sobą — milczący i ponury.
Ledwie tu wszedł i po udawanej wesołości miał czas wytchnąć, gdy ostrożnie bardzo otworzyły się drzwi, ukazała się siwa głowa i Luszycki wsunął się do pokoju.
— Przepraszam pana, ale to z obowiązku — rzekł stłumionym głosem — bo to widzi pan w domu rozgardyasz, może albo wody nie postawili, albo światła nie dość, albo czego potrzeba. Chciałem tylko obejrzeć.
— Dziękuję ci bardzo, mój poczciwy Luszysiu, ale po co ci było stare kości fatygować na wschody, jest, wszystko, jest, a ja nic nie potrzebuję.
Tak grzecznie odprawiony stary, zatrzymał się wszakże jakby mu się odejść nie chciało, oglądał się, uśmiechał, zagadał wreszcie.