Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Prezes spojrzał na niego, radca zapalał właśnie cygaro i miał najobojętniejszą w świecie minę.
— Trzeba było ulokować w pfandbryfach albo w papierach industralnych, miałbyś pan większy procent, odezwał się po przestanku pan Roman.
— Gdyby to pieniądz był mój własny a nie syna mego, z pewnościąbym to uczynił... Szukam właśnie hypoteki.
Pan Roman zmilkł, obawiał się być natrętnym z nadarzającej się okoliczności.
— Wielka szkoda — odezwał się po chwili Larisch, iż pan dobrodziej nie znaczniejszej sumy potrzebujesz, bo ja tej dzielićbym nie chciał, a bardzo bym rad mieć z nim do czynienia i powierzyć mój kapitalik tak czcigodnemu obywatelowi.
Prezes uścisnął go za ręce obie, był rozczulony.
— Mój mości dobrodzieju! zawołał! — niechże podziękuję za tę jego łaskę dla mnie. Również miło by mi było mieć z panem radcą do czynienia... którego szanuję wysoko...
— Przepraszam szanownego prezesa, dodał niemiec, że nieco jestem ciekawym i natrętnym... Pan dobrodziej zapewne masz jaki drugi kapitał oprócz landszafty... Gdyby razem oba wynosiły trzydzieści do czterdziestu tysięcy talarów... jabym tamten spłacił i wszedł na hypotekę.. Rzecz skończona, pieniądze dałbym choć jutro...
— W istocie — odparł prezes, który niewymownie zaczynał być wdzięczen niemcowi, iż mu odejmował troskę — w istocie mam drugi kapitał.
— Niech go pan wypowie i rzecz skończona,